W trakcie kazdego roku szkolnego przychodzi ten dlugo wyczekiwany moment, kiedy zaczyna sie „sezon na wolne dni”. W trakcie kazdej wymiany przychodzi moment, kiedy mijaja zachwyty i trzeba ostatecznie zejsc na ziemie, dostrzec dobre i te nienajlepsze aspekty swojej sytuacji, kiedy wszystko staje sie „normalne” i codzienne. W dzisiejszym blogu bedzie wlasnie o tym – jak sobie z takim polaczeniem daje rade.
W Dolnej Austrii – kraju zwiazkowym, w ktorym mieszkam, ma miejsce swoista kulminacja wolnych dni. Pierwszym z nich jest swieto narodowe – 26.10 (data opuszczenia granic tego panstwa przez ostatniego rosyjskiego zolnierza, gdy uplynal czas okupacji po II wojnie swiatowej). Nastepnie przychodzi Wszystkich Swietych, a dokladnie dwa tygodnie pozniej, w dzien sw. Leopolda – patrona Dolnej Austrii – rowniez jest wolne. Przy tych okazjach wiekszosc uczniow moze spedzic dodatkowy dzien (czasem nawet dwa) w domu, jednak szkola, do ktorej uczeszczam, ma inny system. Nie ma lekcji tylko w dni ustawowo wolne, ale w zamian dostajemy ferie jesienne (tytulowe Herbstferien), ktore w tym roku przypadly na tydzien wokol Wszystkich Swietych. Mialam wiec duzo czasu do spedzenia nie tylko z rodzina goszczaca, ale takze w towarzystwie siebie samej i tego, co sprawia mi radosc.
Ostatnia niedziele pazdziernika zajela nam calodniowa wycieczka. Pojechalismy wraz z innymi czlonkami rodzinny na groby ich bliskich do dwoch sasiednich krajow zwiazkowych. Przy okazji zjedlismy razem obiad i wypilismy kawe. Widoki byly niesamowite – trafilismy w najbardziej kolorowy moment austriackiej jesieni, co w polaczeniu z pagorkami i miasteczkami w oddali dawalo niewiarygodnie piekny pejzaz. Wtorek rowniez spedzilam w rodzinnym gronie, odwiedzilismy wtedy reszte grobow. Jest jedna mala roznica pomiedzy cmentarzami polskimi i austriackimi – podczas, gdy u nas standardem jest plyta nagrobna, tutaj rodzina zmarlego czesciej decyduje sie na posadzenie malych kwiatow, chociaz wyjatki oczywiscie sie zdarzaja.
Reszte tygodnia spedzilam glownie w domu. Wolny czas wypelnialam w sposob niezbyt zroznicowany, ale bardzo sie z tego cieszylam, bo normalnie mam duzo zajec dodatkowych w szkole i chwila spokoju byla tym, czego chyba najbardziej potrzebowalam! Nauczyciele nie zadali duzo na ferie, wiec latwo sie uporalam z odrobieniem prac domowych. Robie postepy w pisaniu wypracowan na niemiecki, za to niestety coraz gorzej idzie mi polski, ale to chyba nic dziwnego 😉 . Kilka tygodni temu snilam tez pierwszy raz po niemiecku i kiedy chwile po obudzeniu sie zdalam sobie z tego sprawe, poczulam na raz zdziwienie (co sie ze mna wlasnie stalo???) i radosc – podobno sen w obcym jezyku to bardzo dobry znak 🙂 . Chociaz zaszly rowniez zmiany, ktorych wolalabym uniknac – zdarza mi sie uzywac austriackich lub potocznych wyrazen na miejsce tych w tzw. Hochdeutsch (ta oficjalna wersja niemieckiego, ktorej sie uczy), musze sie pod tym katem bardzo pilnowac.
Pozostaly czas ferii, ktorego mialam calkiem sporo, spedzilam glownie na cwiczeniu na pianinie po trzy-cztery godziny dziennie (kto mnie zna, zrozumie 🙂 ), przerabianiu kursu hiszpanskiego, ktory jakis czas temu kupilam oraz tak zwanym nicnierobienu (Agenci NCIS, „uspokajajace kolorowanki” itp.). Wczoraj przekonalam sie, ze bylo warto tyle czasu poswiecic na pianino! Na poczatku roku szkolnego dostalam utwor „Bagatelle” Batika (austriacki pianista jazzowy), ale jako, ze jest dlugi i dosc trudny pod katem technicznym i rytmicznym, przed feriami umialam zagrac tylko jego polowe. Podczas wolnego tygodnia popracowalam nad nim sporo i kiedy podczas wczorajszej lekcji zaprezentowalam efekty cwiczen (tzn. caly utwor z pamieci), nauczycielka zaproponowala mi wystep na drzwiach otwartych szkoly w przyszly piatek! Myslalam, ze nie posiadam sie z radosci 🙂 .
Jednak wracajac jeszcze do zeszlego tygodnia – bardzo ciekawe jest, ile o sobie samym mozna sie dowiedziec podczas wymiany. Gdyby przed przyjazdem tu ktos powiedzial by mi, ze jestem czasem jak kompletna intrawertyczka, pewnie rozesmiala bym sie i odpowiedziala cos w stylu „Jasne jasne, i moze jeszcze sadze w wolnym czasie marchewke”. Bo nie mialam pojecia, jak bardzo cenie sobie np. czas w swoim pokoju, sama ze soba, zajeta wylacznie wlasnymi sprawami. Nagle tez podejscie i zagadanie stalo sie wielkim problemem („a co, jezeli w Austrii tak sie nie robi?”). Jest tez kilka innych spraw, ktore wynikaja z kultury i trzeba sie do nich przyzwyczaic. Przyklad? Moze troche glupia sprawa i drobiazg, ale proszac kogos o gume do zucia (zelka, lub cokolwiek innego, co jest male i w paczce), oczekiwalam na poczatku, ze dostane calosc, zebym sobie sama wziela, tak jak z reguly jest w Polsce. Tymczasem jednak w Austrii duzo bardziej prawdopodobne jest, ze posiadacz pozadanego obiektu (ciekawa nazwa na gume do zucia 😀 ) sam wydobedzie z opakowania i poda w rece to, o co chodzi. Taki zwyczaj.
Austriacy generalnie zachowuja troche wieksza rezerwe niz my. Wyraza sie to miedzy innymi w nawyku, ktory jest moim chyba najwiekszym dotychczas problemem, wynikajacym z kultury. Mianowicie kiedy w Polsce zaczne robic cos, co jest dla innych problematyczne/krepujace/niegrzeczne/w stylu powyzszych, osoby dotkniete tym najprawdopodobniej w mniej lub bardziej uprzejmy sposob dadza mi do zrozumienia, co jest nie w porzadku i jak powinnam sie lepiej zachowac. Taka postawa jest jednak Austriakom bardzo obca, o czym przekonalam sie niestety nie raz i nie dwa na wlasnej skorze. Tutaj ludzie raczej zaciskaja zeby, a kiedy problem staje sie zbyt uciazliwy, to juz najczesciej jest za pozno, zeby cokolwiek naprawic, bo albo wybuchaja gniewem do tego stopnia, ze rzucaja byle jakie zdanie, komunikujace o co z grubsza chodzi i trzaskaja drzwiami, albo sie obrazaja. Ale z rozmow wiem, ze kiedy analogiczna sytuacja ma miejsce w kontakcie Austriakow z Polakami, to jestesmy odbierani jako niegrzeczni (nieuprzejmie bezposredni). Kwestia gustu 🙂
Inna rzecza, ktora jest nieodlacznym elementem wymiany, z reguly niestety uciazliwym, sa stereotypy o swoim kraju. I o ile rozumiem pytania, czy w Polsce jest zimno (w koncu jest bardziej na polnoc, wiec nawet logiczne), to bylo kilka sytuacji, w ktorych nie wiedzialam czy smiac sie czy plakac, np. „Czy w Polsce jest jeszcze komunizm, czy juz demokracja?” (-„Obawiam sie ze od 1989 roku, czyli od… ile by to juz bylo?… aha, od 27 lat jest demokracja.”), „Czy Polska przypadkiem nie zakazala noszenia hijabow i burek?” (Nie, kochanie, to byla Francja 🙂 „). Ale trudno, tego sie trzeba na wymianie po prostu spodziewac.
Ostatnio moje zycie tutaj „znormalnialo”. Nie mam na mysli nic negatywnego, po prostu juz przyzwyczailam sie troche. To wyraza sie tak naprawde w najprostszych codziennych czynnosciach – nie stresuje sie, ze za wczesnie lub za pozno wysiade z autobusu, mam swoja poranna rutyne, po prostu zaczynam zyc w pewien sposob automatycznie, tak jak w Polsce. Na tym etapie wyjazdu trzeba bardzo uwazac, zeby miec czas raczej wypelniony przez zajecia i zaplanowac tez czynnosci awaryjne – na wypadek nudy – bo ona w niezrozumialy dla mnie sposob zawsze, ale to zawsze prowadzi do tesknoty (nie tylko u mnie). W ten sposob mozna sie niepotrzebnie nabawic szoku kulturowego, takze warto pamietac o tym, jezeli ktos sie wybiera na wymiane 😉 . Oczywiscie brakuje mi rodziny i przyjaciol, ale nie jest zle, wypelniony czas naprawde pomaga 🙂 (to byl tez powod, dla ktorego troche cieszylam sie, ze ferie dobiegly konca).
Obawiam sie, ze moze byc ekstramalna zima, ostatnio rano sa temperatury bliskie lub ponizej zera, w ciagu dnia ok. 5-10 stopni. Na szczescie nie pada za duzo, chociaz bialo-szara masa chmur skutecznie zaslania niebo przez wiekszosc czasu. Podobno w tym tygodniu ma przyjsc snieg, ale nikt w to nie wierzy, slyszalam, ze tu takie prognozy z reguly zawodza. Mi tam sie zreszta to sniegu zbytnio nie spieszy, i tak kiedys spadnie, a przeciez ledwo zaczal sie listopad (co nie zmienia faktu, ze od dwoch tygodni sa bozonarodzeniowe swiatelka w miescie).
Na dzis bede juz konczyc, dlugi blog mi wyszedl, a chcialabym, zeby jednak ktos to przeczytal 😉
Do uslyszenia! 🙂